Okruszki – część 1: ON.

Jakiś czas temu napisałem sobie opowiadanie 🙂 Pojawia się w nim trójka bohaterów. Dziś pierwsza część, kolejne niedługo, więc musicie za jakiś czas ponownie tu zajrzeć jeśli was choć trochę zaciekawiło.

ON

Wystarczyło, że raz na nią spojrzałem i już wiedziałem, że będę potrzebował tezaurusa, aby ją właściwie opisać. Istnieje ograniczona liczba przymiotników wymyślonych przez ludzi i nie wszystkie nadają się do opisania form, które wydają się wprost pochodzić z innego wymiaru. Spójrz tylko na te piękne odcienie karmelu na tej jakby półprzeźroczystej skórze i na zawiłe, podobne do tatuaży wzory mandali wyryte na niej, kiedy tak sobie spoczywa nieruchomo na podłodze – same one wystarczą, aby zacząć kwestionować własny zmysł estetyki. Tak, po prostu leży sobie jak przybita gwoździami do podłogi z tymi wszystkimi swoimi opływowymi krawędziami i zwyczajnie nie mogłem nie wyobrazić sobie, jak delikatnie zaakceptowałaby i przyjęła moje ciało na ziemi, gdybym tylko mógł położyć się na niej, choćby na chwilę. Z drugiej strony, prawdopodobnie musiałbym zapłacić co najmniej 80 dolców za taką przyjemność, bez reklamacji, gdybym się na nią choć trochę spocił. Nie, aż tak mnie nie kręci fitness, żeby wydawać szaloną kapustę na matę do jogi.

Mimo wszystko, oto jestem, w połowie lekcji vinyasy jogi, tuż przy wykuszowym oknie, które wydaje się wprost rzucać na mnie światło reflektorów, gdy robię co mogę, aby głośno nie jęczeć, gdy moje ścięgna podkolanowe czują choćby najmniejsze napięcie. Lata biegania za piłką tak mnie załatwiły. Jeśli joga mnie nie naprawi, nie wiem, co mogłoby to zrobić. Cóż, mój umysł najwyraźniej chciał się trochę rozproszyć od tego intensywnego rozciągania, ponieważ moją uwagę przyciągnął piękny i zgrabny tyłek w leginsach i smukłe nogi tuż po mojej prawej stronie. A może powinienem więc powiedzieć: “nóżki”? Nóżki jak u muszki, wyczarowane różdżką wróżki. Tak – spróbowałem właśnie powiedzieć to sobie trzy razy szybko w myślach, bezmyślnie obserwując, jak moja nowa nie-znajoma delikatnie opuszcza się na tę swoją wymyślną matę. To głupie ćwiczenie językowe o którym właśnie wspomniałem chyba mnie zaskoczyło, ponieważ gdy zdałem sobie sprawę co się dzieje, było już o wiele za późno… niewielkie wybrzuszenie zaczęło kształtować mi się w spodenkach. Serio? Teraz?!

„Powoli zejdź ze swojej pozycji psa z głową w dół na kolana, po czym połóż się na brzuchu na swojej macie w pozie Sfinksa, aby poczuć intensywne i relaksujące wygięcie pleców do tyłu” – powiedział nasz instruktor swoim głębokim i kojącym barytonem. Gitara! Dla tych z was, którzy nie nazwaliby siebie doświadczonymi joginami (a ja przetrwałem już cztery lekcje, co daje mi prawo do wyjaśnienia z przytłaczającą wyższością): pozycja Salamba Bhujangasana lub Sfinks to ta, w której kładziesz się na brzuchu, a następnie unosisz klatkę piersiową do góry podpierając się rękami wyciągniętymi przed sobą. Krótko mówiąc – poza wprost skrojona do ukrywania niechcianych „zesztywnień”. Mhm, nie ruszam się ani na centymetr, dopóki mi nie przejdzie.

A jednak, gdzieś pomiędzy drugim a trzecim głębokim oddechem w pozie, skrzyżowałem oczy z właścicielką tych ciasnych ud, co wcale nie pomogło z problemem, który miałem tam na południu. Wręcz przeciwnie, zacząłem walczyć ze sobą, żeby niepozornie nie spróbować zerknąć w dół, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie unoszę się nad matą… Jakoś tak wyszło, że podczas moich pierwszych kilku zajęć widziałem głównie same pulchne lub ciężarne kobiety, więc nie byłem przygotowany na to nagłe przypomnienie dzikiego piękna kobiecego ciała.

Prawdę mówiąc, nigdy tak naprawdę nie byłem facetem, który umie postawić na swoim i zawsze brakowało mu odrobiny pewności siebie. Kiedy idę do restauracji i nie mogę wcześniej przejrzeć menu online, wpadam w panikę i zamawiam rosół. To dużo o mnie mówi. Mama opowiedziała mi kiedyś, że jak miałem pięć lat zabrała mnie nad staw w parku, bo były tam dzieci karmiące kaczki. Jeden chłopiec zauważył, że na nich patrzę, więc podszedł i dał mi kilka swoich okruszków chleba. – „Dzięki” – powiedziałem oschle i zjadłem je wszystkie. Później, gdy dorastasz, zdajesz sobie sprawę, że każdy, kogo spotykasz, toczy własną wewnętrzną batalię, o której Ty nic nie wiesz. Stajesz się więc dobry w udawaniu, że odbierasz telefon, aby nie spróbował Ci o niej opowiedzieć. Teraz jednak bardzo powoli, ale zdecydowanie zapadałem się w tych kasztanowych oczach, zupełnie nieświadomy nauczyciela i jego instrukcji, gdy powoli prześlizgiwał się między naszymi matami. Beznadziejnie próbowałem sobie wyobrazić, jak stawiam stopę na chrupiącym liściu, aby doświadczyć ulotnej radości i wewnętrznego spokoju – czy co tam zwykle mówią na tych zajęciach – ale okazało się, że to niewiele pomaga, jeśli chodzi o eliminowanie erekcji.

No to patrzcie Państwo na mnie, jedyną osobę, która wciąż uparcie tkwi w Sfinksie na samym środku klasy jak totalny dzwon, podczas gdy wszyscy inni leżą już na plecach i wykręcają kolana w lewo.

Nie bardzo wiedziałem, co robić, więc po prostu wpatrywałem się w tę uroczą nieznajomą, która delikatnie położyła teraz prawy policzek na macie i odwróciła wzrok w moją stronę. Prawie mogłem dostrzec niewielki uśmiech pojawiający się w kącikach jej ust. Aha… więc już wiesz, prawda? Teraz to nasz sekret? Oj, Ty lisico! Wiesz i podoba Ci się. Ja Ci się podobam. Czy tylko mi się wydaje?

I wtedy stało się.

Powietrze rozdarło się na pół. Serio, dosłownie rozpadło się na kawałki, ponieważ bardzo głośny bąk został właśnie puszczony w powietrze, a toksyczne cząsteczki, które niewątpliwie w tym samym czasie zostały uwolnione zabiły wszystkie atomy na swojej drodze. Wyzywam faceta, który wynalazł mindfulness, aby wpadł tu do mnie na chwilę i zastanowił się, czy chce zostać, czy może raczej pokazać mi, jak NIE być tu i teraz. Co mam zrobić? Zamknąć oczy, aby zminimalizować wpływ toksycznej fali? Lepiej być facetem ze wzwodem leżącym na macie niż płaczącym facetem ze wzwodem na macie. „Dobrze to ogarnąłeś” – pogratulowałem sobie w duchu.

Cóż, zanim zdążyłem zamknąć oczy, dopadła mnie bardzo prosta myśl. Czy to była ona? Czy to nieznajoma z niesamowitymi kręconymi włosami spowodowała zaśmierdzenie sytuacji? I… czy to moja wina? Może w jakiś sposób wiedziała o mojej wściekłej erekcji i uznała tę myśl za tak przerażającą, że poczuła, że ​​musi pozbyć się jej poprzez trzewia? Powinienem być dumny, że potrafię tak ukradkiem sprowadzać wzdęcia na wspaniałe kobiety, czy niekoniecznie chwalić się tym przy wieczornym browarku? Tyle pytań! Jeśli się zastanowić, to było jak szybka runda z karabinu maszynowego, przynajmniej 3 w skali Odbytu i nadeszła z tamtej strony. A potem ludzie przekonują, że kobiety są delikatne i eteryczne… „Nie tylko masz ciało jak butelka po coli, ale tak samo pełne gazu?” – zachichotałem do siebie tydzień później, aby zaraz potem posmutnieć, że nie przyszło mi to do głowy na gorąco.

Ale chwila – czy ona uśmiecha się właśnie do mnie ze współczuciem? Zapomnij, dziewczyno! Jeśli próbujesz obwiniać mnie za całą sprawę, lepiej dobrze się zastanów. Dopiero co zacząłem odnajdywać się w tej całej jodze i nie będę do końca życia znany jako Pan Śmierdziel-Zboczeński, kropka.

Trafił swój na swego, moja droga, popatrz tylko!

Powoli, ale stanowczo, odwzajemniłem jej współczujący grymas i delikatnie zacząłem odwracać głowę w stronę innych ludzi, wciąż zachowując swój uśmiech w stylu biedactwo-każdemu-mogło-się-przytrafić, ciągle upewniając się, że mój wzrok zatrzymywał się ciut za długo na Pani Prut Prut; praktycznie kręciłem głową z konsternacją. Właśnie tak! Jestem taki jogi, taki tolerancyjny, cholerny liść lotosu na zajebiście gładkiej tafli jeziora.

Wydawało się, że to załatwiło sprawę, ponieważ czułem, jak uwaga stopniowo odwraca się ode mnie. Cóż, powiedzmy tylko, że naszej koleżance wcale się to nie spodobało. Jej brwi ściągnęły się, kiedy zdała sobie sprawę, co robię. Bardzo się zarumieniła i gdybym mógł przestać wyobrażać sobie krople kwaśnego deszczu, które z pewnością teraz unosiły się wokół niej, powiedziałbym nawet, że wyglądała naprawdę uroczo. Cholera, pewnie spróbowałbym nawet zaprosić ją na kawę po zajęciach, ale teraz byłem zbyt zajęty mentalnym przygotowywaniem własnych nozdrzy na cichy, ale zabójczy atak gazowy.

W tym momencie wszędzie na sali rozległy się nieuniknione śmiechy i poszeptywania, ale ludzie podeszli do tematu zdecydowanie bardziej dojrzale, niż sobie wyobrażałem. Zaraz, a jak poradzi sobie z tym nauczyciel? Namierzyłem go stojącego nieco za naszą Panną Grzmot, całego czerwonego i najwyraźniej niepewnego, co tu robić. Biedak – musiał stać tuż za nią, kiedy nastąpił wybuch. Mimo to, na pewno był wcześniej w podobnej sytuacji i wiedział, jak ją rozproszyć (gra słów niezamierzona).

W każdym razie, teraz to rozgrywka między mną a nią. Im więcej spojrzeń otrzymywała po mojej małej kampanii odwracającej uwagę, tym bardziej widziałem, że drży ze wstydu i przeszywa mnie wzrokiem. Nauczyciel wciąż mówił, słyszałem go gdzieś w tle, coś o „byciu tu i teraz” i „nie uciekaniu przed rzeczami które nas rozpraszają”. Nasza przyjaciółka zaczęła jednak czuć się naprawdę nieswojo i – nadal nawet nie mrugając powieką, podczas gdy gniewnie świdrowała mnie wzrokiem – zaczęła schodzić z maty. No wreszcie, zawijaj siebie i matę i nara. Następnie, o wiele szybciej, wyciągnęła rękę przed siebie, posłała mi pocałunek w powietrzu i dramatycznie skierowała się w stronę wyjścia, zapominając o swojej macie. Rany, dorośnij, dziewczyno. Nie chcąc, aby to do niej należało ostatnie słowo, złapałem jej pocałunek w powietrzu podczas gdy wciąż jeszcze była częściowo skierowana do mnie, zacisnąłem pięść i uniosłem się w stronę okna, aby udawać, że wyrzucam go z pomieszczenia.

Muszę w tym miejscu przyznać, zapomniałem o pierwszej zasadzie jogi: nigdy, przenigdy nie ruszaj się z pozycji Sfinksa, gdy masz masywną erekcję. Serio.

Uświadomiłem sobie swój błąd w chwili, gdy uniosłem się na jednej ręce w kierunku okna i usłyszałem pierwsze przerażone westchnienie. Później sprawy szybko wymknęły się spod kontroli. Ludzie szepczący „o-rany-boskie”, zakrywający oczy rękami, inni odwracają się ode mnie z obrzydzeniem. Nauczyciel wydawał się być nieruchomy i po prostu patrzył na mnie z niedowierzaniem. Ja też nie wiem co powiedzieć, kolego.

Postanowiłem wyświadczyć wszystkim przysługę i zawinąć się stamtąd, zanim wywołam atak serca, zostanę aresztowany lub jedno i drugie. Szybko zwinąłem swoją matę i próbując zasłonić nią mój „namiot” który niechcący rozbiłem, wypadłem przez drzwi, zanim jeszcze zamknęły za moją nową woniejącą koleżanką. Słyszałem jeszcze, jak wzburzone rozmowy i krzyki niedowierzania stały się głośniejsze po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi. Prawdopodobnie minie kilka lat, zanim wygaśnie mój zakaz zbliżania się do jakiegokolwiek miejsca publicznego, więc mogę śmiało powiedzieć, że moja podróż z jogą była krótka, ale słodka. Równie dobrze mogę odejść tak, aby pisali o mnie legendy.

[KONIEC CZĘŚCI 1/3]