ONA
Dziewczyna z mojej czwartej klasy w podstawówce, która powiedziała wszystkim, że jest po części wężem i czołgała się po trawniku na brzuchu podczas przerwy, jest zaręczona, a ja właśnie dostałam kosza na dwóch randkach z rzędu. Sporo do przemyślenia. Jak w ogóle poznać kogoś w dzisiejszych czasach? I dlaczego myślę o tym, kiedy mam „być tu i teraz” i „połączyć swój umysł i ciało”?
Pozwólcie, że przedstawię wam scenę: jestem w połowie zajęć vinyasa jogi w studiu, w którym nigdy wcześniej nie byłam, słuchając sztywnych i nieprzekonujących instrukcji zastępczego nauczyciela, który wydaje się trochę zestresowany. Mój umysł sobie spaceruje.
Ale nie myśl, że Cię nie zauważyłam. Tak, do Ciebie mówię, panie siłaczu, tam przy oknie wykuszowym, z tym swoim intensywnym skupieniem i przeszywającym spojrzeniem. Poproszę bilet na pokaz broni, por favor! O rany, nawet nie mówię tak w prawdziwym życiu, więc dlaczego robię to w moich wewnętrznych monologach? Właśnie dlatego wciąż jestem singlem. A może powinnam powiedzieć: PONOWNIE jestem singlem.
Jak to jest, że jednego dnia czujesz, że rządzisz światem, a następnego chodzisz dookoła domu, wyłączając wszystkie światła, mrucząc, że „cały cholerny dom wygląda jak szopka betlejemska!”. Jednego dnia Twoim celem jest przebiegnięcie dwóch maratonów w roku, a następnego – złożenie prania tego samego dnia, w którym je wyprałaś.
Chyba nie powinnam była pukać się z facetem, który nosi sandały i kreśli palcami cudzysłowie w powietrzu, kiedy mówi. Zdradzę Ci sekret. Nie powinnam była i nie zrobiłabym tego, gdyby nie miseczka z oliwkami. Tak, byłam na mojej zwykłej piątkowej popijawie w Cocktail Heaven z dziewczynami, w sukience prawdopodobnie krótszej niż moje wyrzuty sumienia dzień później. Zawsze wierzyłam, że kiedy twoje serce i mózg nie rozmawiają ze sobą, to wątroba zmusza je, aby się pogodziły. W każdym razie facet, nazwijmy go Josh (nawet jeśli jego prawdziwe imię nie jest tak fajne), rozlał większość oleju z miseczki z oliwkami Kalamata za 8 dolców na mój top, gdy brał ją od barmana i odwracał się.
Wiadomo, jak toczy się taka historia: niezręczne przeprosiny, oferty zapłaty za pralnię, dwoje pijanych ludzi, którzy nie chcą wracać do domu sami, którzy bardzo się starają podtrzymać rozmowę i przeoczyć oczywisty fakt, że w ogóle do siebie nie pasują.
Co mogę powiedzieć: byłam pijana, byłam upalona, byłam napalona, potem byłam w ciąży. Tak, powinni ostrzegać w szkole, że po jednonocnej przygodzie można też przypadkowo włożyć bułeczkę do piekarnika. Mimo to, Sophie jest najlepszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Tak, żyję dla tego uśmiechu, dla jej małych paluszków, jej napadów złości, od samego początku nie przeszkadzało mi nawet zmienianie pieluch.
Kiedy całe gówno – dosłownie – przerosło „Josha” i zmył się, prawie poczułam ulgę. Wolę ogarnąć tę sytuację sama. A może powinnam powiedzieć – z kimkolwiek byle nie z nim… Mówią, że gdzieś tam jest twoja bratnia dusza. Zapominają jednak dodać, że owszem, jest tam, ale pośród siedmiu miliardów ludzi, rozproszonych na siedmiu kontynentach, jeśli w ogóle jeszcze żyje. I jest singlem.
Cóż, myślę o tych rzeczach każdego dnia – teraz jest mój czas. Ta godzina na macie w każdy poniedziałek i piątek to czas, kiedy jestem jednością z oddechem, ciałem i wszystkimi innymi w pomieszczeniu, a mój świat ogranicza się do tych czterech kwadratów maty. Tylko ja, moja skromna osoba i vinyasa. I do tego ciągle nie wyglądam źle w tych leginsach!
Bądźmy jednak szczerzy. Chciałabym móc powiedzieć, że moja joga ma miejsce również poza matą, ale z Sophie, pracą i innymi rzeczami, ledwo mam czas na dziesięć minut medytacji dziennie kilka razy w tygodniu, nie mówiąc już o machnięciu 108 Powitań Słońca w środku dnia. Mimo to, kiedy w końcu znalazłam opiekunkę, na której mogę polegać, mogę śmiało powiedzieć, że joga uratowała mi życie. Od samego początku naprawdę spodobał mi się brak rywalizacji, postawa abyś po prostu zrobiła tyle ile możesz. Jest dobrze, jeśli coś wykonasz, w porządku, jeśli nie. Jasne, na początku miałam swoje kompleksy, widząc ludzi wokół mnie wyginających się w różne kształty z opanowaniem i gracją, bez potrzeby patrzenia na nauczyciela. Na moich pierwszych zajęciach, kiedy instruktorka powiedziała „jeśli czujesz się przytłoczona, po prostu przyjmij pozę dziecka”, od razu to zrobiłam i chciałam już zostać tak zwinięta w kłębek przez resztę zajęć, z niepokojem czekając, aby przynajmniej idealnie wymówić końcowe Namaste. To uczucie szybko jednak minęło i z pierwszej ręki przekonałam się o znaczeniu „blasku jogi” i „tyłka jogowego”. Po trzech zajęciach byłam uzależniona.
Oho, mówiąc o moim jogowym tyłku – ciiii, ale wygląda na to, że ktoś tutaj podziela moje zdanie. Odniosłam to dziwne wrażenie, że jestem obserwowana i powolutku uświadomiłam sobie… to był on. Zdecydowanie tak – pan mięśniak mnie obczajał! Ou em dżi. Co mam zrobić? Czy mój pies z głową dół jest symetryczny? Czy moja pupa napina się w tych leginsach? I czy powinna? Trzymaj się dziewczyno, dasz radę. Udawaj, że cię to nie obchodzi, a wszystko będzie w porządku. Może po prostu spodobała mu się twoja trwała, nietoksyczna, przyjazna dla środowiska, niezawierająca PCV, niezwykle przyczepna, superwyczesana korkowa mata do jogi z systemem pozycjonowania (przyznaję, że na początku próbowałam trochę nadmiernie rekompensować moją kiepską znajomość jogi, kupując fantazyjne ubrania i sprzęt, ale potem naprawdę zakochałam się w jakości tych wszystkich akcesoriów, kiedy nauczyłam się, jak właściwie z nich korzystać)?
Cóż, w każdym razie, powinnam chyba oznajmić jakoś temu dżentelmenowi, że poczułam, jak jego wzrok prześlizguje się po mnie i nie było to szczególnie straszne. Oj nie! Mimo wszystko, to chyba jednak jego pierwsze zajęcia albo zwyczajnie nie może nadążyć – koleś tkwi w Sfinksie przez ostatnie dwie minuty, a my już jesteśmy o jedną winjasę do przodu, schodząc z psa z głową dół i kładąc się na brzuchu. Powitajmy naszego cichego wielbiciela dyskretnym, ale zachęcającym uśmiechem. Nasze oczy skrzyżowały się i zaczęłam próbować mojego bardzo subtelnego i przyjaznego uśmieszku, samymi kącikami ust.
Wtedy świat się zatrzymał.
Jak to w ogóle wyrazić słowami? Podajmy po prostu fakty: ktoś naprawdę głośno pierdnął. I naprawdę blisko mnie. Z tego co słyszałam, nie jest to rzadkość na zajęciach jogi, więc nie zdziwiło mnie zaledwie kilka chichotów tu i ówdzie, chociaż moja twarz mimowolnie wykrzywiła się w grymasie, gdy usłyszałam to pruknięcie.
Chwileczkę, co tu się dzieje? Czuję, że znajduję się teraz w centrum uwagi. No nie wierzę – facet, któremu właśnie próbowałam posłać mój figlarny uśmiech, teraz rozgląda się wokół innych ludzi i obdarza MNIE współczującym uśmiechem! Człowieku, serio? On naprawdę myśli, że to byłam ja!
Nigdy nie miałam kontroli nad swoim rumienieniem i zawsze zdarzało się to w najdziwniejszych sytuacjach, więc nie zdziwiłam się ani trochę, kiedy poczułam napływające gorąco i czerwoność na całej twarzy. Ale dlaczego nauczyciel (o cholera, tak przy okazji, zapach właśnie mnie uderzył i sytuacja dramatycznie się pogorszyła – wyobraź sobie hinduskie jedzenie zmieszane z kwasem mrówkowym czy coś w tym rodzaju) nic nie robi?! Powinien teraz przejąć kontrolę i zażartować z tego, ale koleś po prostu tam stoi i wygląda na bardziej zawstydzonego niż ktokolwiek inny w pomieszczeniu.
Od chwili, gdy zaczął zajęcia, wyglądał jak facet, który regularnie mówi: „chwilka jogi dziennie działa na ciałko zbawiennie” lub coś równie żenującego, więc gdzie są teraz te żarciki? Stary, czekamy aż ocalisz tę lekcję! No dawaj! Po prostu nie pozwolę z siebie zrobić kozła ofiarnego. Dobra, ogarnijmy tę sytuację. Im dłużej zostaję w studio, tym bardziej się rumienię i wyglądam na bardziej winną. Przypuszczam, że to trochę tak, jakbyś wybrał się na kemping ze znajomymi i spotkał niedźwiedzia. Niekoniecznie musisz wyprzedzić niedźwiedzia, wystarczy biec szybciej niż przynajmniej jeden z twoich przyjaciół. Tak, spadam stąd do cholery! Człowieku, jeśli naprawdę myślisz, że to ja tu nasmrodziłam, to lepiej dobrze się zastanów! Wstałam z maty i posłałam mu pocałunek w powietrzu, mając nadzieję, że podzielę się z nim przynajmniej częścią toksycznego powietrza unoszącego się wokół mnie. Teraz wisienka na torcie. Pan piękniś złapał pocałunek w powietrzu, podniósł się, jakby chciał wyrzucić go przez okno i – zapnijcie pasy – facet miał erekcję!
Nigdy wcześniej nie byłam tak rozdarta między wstrętem a samozadowoleniem. Zatrzymajmy się tutaj na chwilę – on najwidoczniej musiał mnie dobrze obejrzeć i napalić się przed tym całym śmierdzącym trzęsieniem ziemi. A może zobaczył, jak mój uśmiech zmienia się w grymas, pomyślał, że wycisnęłam pierdnięcie z ulgą i… przez to zesztywniał? Będę się trzymać pierwszej możliwości ze względu na moje zdrowie psychiczne. Tak, jestem raczej dziewczyną typu „chodź na kawę, czym się zajmujesz”. Może i jestem staromodna, ale wolę poczekać z dzieleniem się pierwotnymi funkcjami organizmu przynajmniej na randkę numer trzy.
W każdym razie, karma zawsze jest tuż za rogiem, więc biorąc wszystko pod uwagę, zdecydowałam, że moja praca tutaj została wykonana i wybiegłam z pokoju, pozostawiając pana Herkulesa, aby poradził sobie ze wszystkimi westchnieniami i zamieszaniem, które wywołał jego mały „problem”.
Z pewnością mogę powiedzieć jedną rzecz: nigdy więcej nie wrócę do tego studia ani tego samego nauczyciela, namaste.
[KONIEC CZĘŚCI 2/3].