Właśnie czytam książkę fabularną, której bohaterka jest tłumaczką i męczy się nad wiernym przekładem Dantego z włoskiego na angielski. Książka ogólnie taka se, ale znalazłem jeden fragment, który bardzo mi się podoba:
“Kiedyś uwielbiałam tłumaczyć, zanim zaczęłam sobie wszystko za bardzo komplikować. Zabrałam się za rozważanie poetyckich elementów: które wyróżnić, a które trzeba poświęcić – ponieważ nie wszystko może przetrwać proces tłumaczenia. Jedenastosylabowe włoskie zdanie opornie przekłada się na angielski pentametr: wydawać by się mogło, że przeleje się ponad pojemność brytyjskiej dziesięciosylabowej linii, a jednak włoski – tak bardzo bogaty w sylaby – kurczy się o cztery angielskie stopy wierszowe na każdą linię. Co pozostaje tłumaczowi? Zachować długość oryginalnego zdania sztucznie pompując tłumaczenie? Poświęcić metr na rzecz zwięzłości i semantycznej precyzji, zachowania tekstu łamanego tak jak w oryginale? Nie da się tej walki wygrać. Dlatego właśnie od dawien dawna istnieje opinia, że ten kto tłumaczy jest zarówno tłumaczem jak i zdrajcą; po włosku: traduttore e traditore”.
„Good on Paper”, Rachel Cantor
Otóż to, bardzo prawdziwe. Kto tłumaczy, ten wie.