Close

OKRUSZKI - CZĘŚĆ 3: INSTRUKTOR

INSTRUKTOR

Weź ładny, chudy kawałek wołowiny. Przypraw go lekko wybranymi suszonymi przyprawami i może dodaj też szczyptę oregano. Przed gotowaniem odstaw go na co najmniej godzinę, aby sobie wypoczął w temperaturze pokojowej. Roztop trochę oleju kokosowego na dużym ogniu na patelni i wrzuć mięso na dokładnie jedną minutę. Uważaj na skwierczenie. Odwróć mięso i smaż jeszcze przez minutę na drugiej stronie. Jeśli uważnie wykonałeś wszystkie kroki, powinieneś mieć teraz ładnie spaloną i węglistą skórkę po obu stronach steku. Zdejmij patelnię z ognia i zostaw na niej stek jeszcze przez chwilę, czekając, aż „zapieczętuje się” z wierzchu, a soki skarmelizują się wraz z olejem tworząc pyszny sosik. Teraz możesz już wsunąć ten cudny kawałek mięsa, tak ciągnący się i chrupiący na zewnątrz i nadal różowy i soczysty w środku. Mniam.

Dlaczego to wszystko mówię? Dlatego, że w zeszłą środę przeszedłem na weganizm, oto, dlaczego. Od tego czasu mój umysł postanowił okazywać niezadowolenie z tej decyzji, co kilka minut losowo przedstawiając mi w głowie same najbardziej mięsożerne przepisy. To jak nagły blok reklam w środku pełnego napięcia programu telewizyjnego. Jak cios w twarz podczas badania wzroku. Możesz sobie wyobrazić, że doprowadza mnie to do szaleństwa. Nie, nie weganizm, te ciągłe przypomnienia wszystkich krwistych i mięsnych rzeczy, które jeszcze niedawno tak kochałem.

Cóż, myślę, że wszystkie zmiany w życiu mają swoją cenę. Kiedy zapisałem się na 200-godzinne szkolenie na nauczyciela jogi, jakoś nie przyszło mi do głowy, że moja dieta będzie ważna. Jeśli jest coś, czego nienawidzę, to wyróżnianie się z niewłaściwych powodów, więc kto by pomyślał, że będę tam sam, tzn. jako jedyny facet wśród czternastu kobiet. I jedyny nie-weganin. Co wspólnego mają weganie, świadkowie Jehowy i ludzie uprawiający cross-fit? Nie zamkną się zanim Cię nie przekręcą na swoją stronę. Dodając to do wszystkich podsłuchanych rozmów podczas lunchu między paniami, o tym, jak „czują się lekkie i skupione”, jak „poprawia to ich praktykę” i „ratuje planetę”, czułem się wręcz zmuszony przynajmniej spróbować. Wiem, taka już ze mnie typowa Waga.

Wkroczyłem w zupełnie nowy świat dziwnych potraw. Wegańskie śledzie z bakłażana, Seitan (jeśli o mnie chodzi, brzmi niepokojąco podobnie do ‘szatan’), tofu-dogi itp. W głowie się nie mieści. Muszę jednak powiedzieć, że po tych kilku dniach naprawdę czuję się lżejszy i bardziej skupiony i skoncentrowany, nawet jeśli dzieje się tak tylko dlatego, że nigdy nie jestem najedzony do syta. Może rzeczywiście da się z tego zrobić zrównoważony sposób na życie? Kto wie, co się stanie, jeśli wytrwam w weganizmie przez dłuższy czas? Zrobię co w mojej mocy, aby szybko nie wymięknąć.

Moja praktyka również znacznie się poprawiła podczas kursu i poczułem, że w końcu jestem pełnoprawnym członkiem całej grupy. Hej, teraz mogłem nawet włączyć się do ich rozmów na temat posiłków! Nieśmiało zaczynałem wierzyć, że może rzeczywiście wystarczy mi osobowości, by skupić na sobie salę pełną ludzi podczas zajęć jogi. To zawsze było moim największym zmartwieniem. To znaczy: jak ludzie mieliby za mną podążać, skoro nawet ja sam nie wiedziałem, dokąd idę? Nigdy za bardzo nie podobało mi się też stawianie mnie w centrum uwagi i zawsze zazdrościłem ludziom, którzy emanują pewnością siebie i tak pewnie kroczą sobie przez życie.

Pamiętam, jak byłem dzieckiem, chodziliśmy z rodzicami do stawu w parku, aby nakarmić kaczki. Zauważyłem kiedyś chłopca stojącego z boku i patrzącego na nas. Podszedłem do niego z moimi okruszkami chleba i dałem mu trochę. Spojrzał mi poważnie w oczy, wziął je wszystkie i zjadł. Dlaczego ja nie mogę taki być? To było takie zaznaczenie swojej obecności na maksa i jaki samiec alfa! Na szczęście zachęcająca atmosfera podczas szkolenia nauczycielskiego sprawiła, że ​​dużo bardziej uwierzyłem w swoje umiejętności i zdolności towarzyskie.

Więc oto jestem – prowadzę w zastępstwie wtorkowe zajęcia Lary z winjasy, przestraszony jak kot w pokoju pełnym bujanych foteli. W jakiś sposób przekonała mnie, żebym wziął od niej tę lekcję, obiecując jej przepyszne ciasto marchewkowe, całe dla mnie. Jej sekwencja póz też nie wygląda na zbyt skomplikowaną, więc pomyślałem sobie – chyba nie będzie najgorzej? Mimo wszystko, zwykle na zajęciach z winjasy wszystko dzieje się dla mnie trochę za szybko. Musisz sam zademonstrować wszystkie wielokrotne przejścia między pozycjami, obserwować ludzi, mając nadzieję, że nikt nie upadnie twarz, i nadal utrzymać energię w całym pomieszczeniu dzięki instrukcjom jakich udzielasz. Można się domyślić – jak dla mnie trochę przytłaczające. Ashtanga to moja domena – siła, przewidywalność i przestrzeganie rutyny zawsze sprawiają, że czuję się jak w domu. Wszystko to, co może się ewentualnie nie udać, jest ograniczone do minimum.

Mimo to dzisiaj w studio panuje żywa atmosfera. Nie poznaję żadnej twarzy i czuję, jak mój głos się trzęsie, zwłaszcza po mojej kiepskiej próbie żartu przy otwierającej sesji oddechowej pranayama. Spaliłem go tak, że aż skwierczało. Praktycznie czekałem, aż rozlegnie się klap… klap… klap… gdzieś z tyłu sali. „Nieważne, jedziesz dalej” – zachęciłem się w duchu. Mój umysł szukał pocieszenia, przypominając sobie przepis na polędwicę wieprzową zawiniętą w szynkę parmeńską, podczas gdy ja wydawałem rutynowe instrukcje, przechadzając się po klasie.

Najpierw ułóż paski szynki parmeńskiej w lekko zachodzącym na siebie rządku, ale w równym odstępie na arkuszu papieru kuchennego. Połóż na nich wieprzowinę i posmaruj ją sosem miodowo-musztardowym. Nie żałuj sobie. Rozgrzej piekarnik do około…

O ja pierdolę!

Właśnie robiłem większy skok, żeby nie nastąpić na róg czyjejś maty, kiedy usłyszałem dźwięk, jakby ktoś powoli wypuszczał powietrze z balonika. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to właśnie ja narobiłem tego hałasu i wiedziałem też, co to takiego. Tak. Pierdnąłem w połowie skoku na zajęciach jogi. Ciekawostka: nie da się zachować godności w dwóch sytuacjach – gdy noga ci zdrętwieje lub gdy pierdniesz. To nie ja tworzę zasady, tak już po prostu jest. No to mamy efekty mojej owsianej latte i pieprzonych kluseczek kalafiorowych na obiad.

Ok, co mam zrobić? Dochodzą do mnie pierwsze niedowierzające podśmiechiwania i wiem, że muszę działać natychmiast. Słyszę siebie, jak mówię, chociaż wydaje mi się, że jakby mój głos dobiegał z głośnika gdzieś w pobliżu. „Joga polega na oddaniu się praktyce, na nieunikaniu tego co nas rozprasza, jednocześnie nie pozwalaniu, aby nasza uwaga została zdominowana”. Kupiłem sobie trochę czasu, ale wiem, że to jak przypadkowe spotkanie z dentystą, gdy spacerujesz po Biedronce z gębą pełną krówek lub gdy machasz do kogoś, kogo widziałeś machającego do ciebie przez szkło z drugiej strony ulicy, tylko po to, by zdać sobie sprawę, że tak naprawdę ta osoba myje okno. Będzie niezręcznie bez względu na wszystko.

Ale co to? Wygląda na to, że mam ciche wsparcie. Umięśniony facet, który dziś nawet nie potrafił nadążyć za zajęciami, wydaje się odwracać uwagę ode mnie na cudowną dziewczynę z kręconymi włosami na macie tuż przede mną. Męska solidarność? W sumie nie chcę nawet wiedzieć, zero pytań. Dziękuję, bracie. Ludzie w klasie powoli dochodzą do siebie i znów zaczynają mnie słuchać. Jednak pani z kręconymi włosami wcale nie znosi tego dobrze. Rumieni się teraz jak szalona i wygląda na to, że zaraz stąd ucieknie. Naprawdę przepraszam, dziewczyno. Dosłownie w każdej innej sytuacji zrobiłbym wszystko, żeby cię tu zatrzymać, ale dzisiaj musisz mnie kryć. Sorry.

Tak jak myślałem, idzie sobie. Wstaje z maty i posyła buziaka mojemu sekretnemu pomocnikowi. A teraz uwaga: koleś chwyta pocałunek w powietrzu, podnosi się, żeby udawać, że wyrzuca go przez okno i… Aha, już rozumiem. Stary, to dlatego przykleiłeś się jak szalony do podłogi i nie nadążałeś pozycjami?

Facet miał olbrzymi wzwód. Niewiarykurwagodne. Tak jak mówię – pełna erekcja w połowie lekcji jogi. Lara, wsadź sobie gdzieś swoje ciasto marchewkowe. Właśnie puściłem bąka na studenta, a jedyny inny facet w pokoju zrobił się twardy. Jeśli kiedykolwiek dojdę po tym do siebie, prawdopodobnie powinienem przerzucić się na pilates.

Jeśli myślisz, że całe zdarzenie kończy się całkowitym upadkiem, a ja próbuję jakoś dobrnąć z lekcją do końca, aby nic innego się nie stało, to się mylisz. Tych dwoje dziwaków wybiegło ze studia, wszyscy inni uśmiali się do łez i tak ruszyliśmy przez resztę zajęć. Energia w pokoju była taka, że aż odbijała się od ścian, po tym, gdy całe to niewygodne napięcie zostało uwolnione. Dziś wciąż się uśmiecham na myśl, że pewnie spodobałem się temu „twardemu” facetowi. Z jakiego innego powodu miałby próbować winić śliczną dziewczynę za moją dosłowną demonstrację pozy usuwającej wiatry? Wolałbym tę panią z kręconymi włosami, wiadomka, ale mimo wszystko to miłe.

Ta lekcja była dla mnie punktem zwrotnym. Czasami po przejściu przez publiczne poniżenie, ludzie zaczynają się na ciebie otwierać i rzeczywistość się zmienia. Czasami wystarczy taka mała osobista tragedia, aby zobaczyć, jak bardzo jesteśmy ludźmi i że bardziej jesteśmy do siebie podobni niż od siebie różni. Czasami opowiadam tę historię innym nauczycielom, zwłaszcza świeżo upieczonym; po prostu, by przełamać lody i być może dać im łatwiejszy start niż ten który mnie spotkał. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli chcesz, aby inni osiągnęli co najlepsze, podczas gdy zrobili wszystko, co mogli dla ciebie, to najczystsze znaczenie altruizmu. Jedyną ważną dla mnie rzeczą zawsze było tylko, aby moje zajęcia dawały ludziom właśnie to. Mimo to, jestem przekonany, że prawdziwą biegłość można osiągnąć tylko w czymś, co kochasz. Jeśli tak się sprawy mają, na pewno jestem na dobrej drodze.

Nie mam już nic przeciwko chodzeniu nad staw. Teraz to jednak ja jem okruszki.